Przyciągał widzów na korty i przed telewizory nie tylko grą, ale i zachowaniem. Miał niewyparzony język. W końcu doigrał się i nie uszło mu to na sucho.
600 tysięcy powodów
O McEnroe zrobiło się głośno w Melbourne już w 1983 roku, ale jego debiut w tamtejszym Australian Open nie był pewny. Co prawda w Sydney zdobył czwarty z rzędu tytuł w turnieju halowym, miał pojawić się też na południu kraju, ale groziło mu przedłużenie zawieszenia. Dostał bowiem trzy tygodnie karencji za zwyzywanie sędziego podczas finałowego meczu w Sydney. Liczne kary pieniężne też nie były pierwszyzną dla Amerykanina. Tylko w roku 1983 zdążył nazwać rywala z Czechosłowacji "komunistycznym gnojem", kopnąć w obiektyw fotoreportera podczas French Open i obrzucić przekleństwami kibica na Wimbledonie. Ostatecznie McEnroe wrócił do stawki po trzech, a nie sześciu tygodniach, więc miał szansę na zwycięstwo w pierwszym swoim Australian Open. Gra toczyła się wtedy o 600 tysięcy dolarów, a miały przypaść liderowi rankingu Grand Prix. Zaliczano do punktacji także AO. Dlatego turniej, o którym przebąkiwano chwilami, że straci miano szlema, stał się nagle jednym z najbardziej wyczekiwanych wydarzeń w świecie tenisa. McEnroe był w gronie tych, którzy mogli się wzbogacić o tę niebotyczną wówczas kwotę. Czek odebrał jednak Mats Wilander, zwycięzca turnieju i całego cyklu. Wygrał w półfinale z McEnroe'm, który borykał się z kontuzją kolana.
Amerykanin był wtedy w najlepszej formie w karierze. W roku 1984 wygrał 82 z 85 meczów. Zdobył tytuły na Wimbledonie i US Open. Był też niezwykle blisko wygranej we French Open, za którym nigdy nie przepadał. Uległ tam po zaciętym pięciosetowym spotkaniu Ivanowi Lendlowi. A w Sztokholmie znowu wywołał skandal, wyładowując emocje na sędziach. Domagał się odpowiedzi na pytania w dość szczególny sposób, nazywając głównego arbitra idiotą i rozwalając butelki z sokiem. Ku zaskoczeniu nie tylko Amerykanina skończyło się utratą gema, co nie przeszkodziło mu w wygraniu zawodów. Kontuzja nadgarstka pozbawiła go jednak udziału w Australian Open. Znakomity sezon był jednak końcem pewnego etapu, bo potem tytuły wielkoszlemowe zdobywał już tylko w grze podwójnej .
Kanapka gniewu
Jednym z ostatnich wielkich singlowych turniejów Johna był US Open 1985. Miał 26 lat, czyli tyle, co jego wielki rywal Borg, gdy po raz pierwszy ogłosił zakończenie kariery. McEnroe miał znacznie więcej spotkań za sobą, bo angażował się w gry podwójne i mieszane, a poza tym zawsze można było na niego liczyć w narodowej kadrze w Pucharze Davisa. Co mu przeszkadzało? Zaczęto coraz głośniej mówić o romansie z aktorką Tatum O’Neal i imprezach w Malibu.
Ostatnie listopadowo-grudniowe Australian Open zapisało się niechlubnie w historii. Wielu, w tym Boris Becker, Martina Navratilova i Chris Evert, narzekało na trawę na kortach. Organizatorzy próbowali przerzucić winę na… buty zawodników, bo niby sprzyjały poślizgom. Oczywiście i w tej sprawie musiał się wypowiedzieć McEnroe. I to w typowym dla siebie stylu. Podczas pierwszego meczu wezwał głównego sędziego turnieju, Petera Bellengera. Początkowo domagał się tylko przejścia na inny kort. To się nie udało. Zaczął więc kpić z łysiny arbitra, twierdząc, że "jeśli ta trawa jest dobra do gry, to on widzi włosy na jego głowie". Wygrał, ale dostał srogą karę finansową i kolejne trzytygodniowe zawieszenie, odroczone na czas po turnieju.
Następne rundy przyniosły kary także innym, nawet dużo spokojniejszym tenisistom, ale tylko McEnroe wyżywał się na kibicach i sędziach. Emocje odbiły się niestety na jego dyspozycji. Przegrał w ćwierćfinale z Jugosłowianinem Slobodanem Živojinoviciem. Nierozstawionemu dwudziestodwulatkowi pomógł znakomity serwis oraz… trzymanie nerwów na wodzy. Gdy rywal po raz kolejny domagał się przybycia głównodowodzącego Australian Open, Živojinović jak gdyby nigdy nic zasiadł na trybunach i zaczął jeść kanapkę. Oglądał sfrustrowanego McEnroe'a, popijając wodę i rozmawiając z kibicami. Amerykanin był rozsierdzony, krzyczał do Jugosłowianina, że przyjdzie mu za to zapłacić. Blisko dwumetrowy przeciwnik nie robił sobie nic z tych pogróżek. Wygrał decydującego seta 6:0, a McEnroe musiał pożegnać się z turniejem przy gwizdach 10 tysięcy kibiców.
Zauważalne było aż nadto, że styl życia i jego podejście do gry odbijają się na dyspozycji. Przerwa od tenisa miała mu pomóc w dojściu do siebie, oprócz tego mógł skupić się na rodzinie, bo w 1986 roku wziął ślub i został ojcem. Rozbrat z kortem był jednak krótszy niż myślano. Już pół roku później wrócił do cyklu. Po latach żałował jednak, że tak szybko przerwał wymagany przez organizm odpoczynek. Górę znów wzięła kompetytywna natura. Spadki w rankingu powodowały złość. Poza tym groził mu brak finansowania przez sponsorów, którzy wymagali od niego startu w kilku turniejach w roku.
Stara irytacja, nowa nadzieja
Przez te 6 miesięcy Amerykanin nie poprawił gry. Wręcz przeciwnie, odstawał coraz bardziej od czołówki. Kontuzja pleców sprawiła, że na dłużej musiał zaprzestać treningów, ale wciąż potrafił zachwycić. W lipcu 1987 miał jedno z najbardziej pamiętnych spotkań w historii Pucharu Davisa. Zależał od niego los amerykańskiej kadry w Grupie Światowej, a po drugiej stronie kortu stał największy talent dekady, czyli Boris Becker. Mecz trwał sześć godzin i 20 minut. McEnroe przegrał, ale pokazał, że może nadal rywalizować z najlepszymi. I niestety też szokować, używał rasistowskich i ksenofobicznych określeń nie tylko wobec sędziów. Nawet nastolatce, którą miał rzekomo widzieć z niemiecką flagą, groził wepchnięciem piłki do gardła.
Świat odkrył go na nowo w 1989 roku. W Australian Open, rozgrywanym już na twardych kortach, uległ tylko Lendlowi. W ukochanym Wimbledonie doszedł do półfinału, podobnie było w Masters. Jego ostatnim wielkim singlowym triumfem stało się zwycięstwo w wieńczącym sezon WCT Finals. Wciąż wierzył, że uda mu się to po raz kolejny w Wielkim Szlemie. Takim turniejem miało być Australian Open 1990.
Przedsmakiem rywalizacji był Puchar Hopmana. Debiut Amerykanów w mistrzostwach drużyn mieszanych bez McEnroe'a? No nie, bo garnął się do takich gier. Niestety, nadal robił zamieszania. W Perth nie mogło być inaczej. W meczu z Włochem Paolo Cane dostał aż trzy upomnienia, skutkujące reprymendą słowną, utratą punktu, a w końcu gema. Czwarte skutkowałoby zakończeniem gry. Spotkanie rozgrywano 30 grudnia 1989 roku, a dwa dni później wchodziły w życie nowe, bardziej restrykcyjne przepisy i trzy ostrzeżenia były już wystarczające do dyskwalifikacji. McEnroe nie zdawał sobie jeszcze z tego sprawy.
Amerykanie zajęli drugie miejsce w Pucharze Hopmana, a drabinka w nadchodzącym Australian Open była korzystna dla McEnroe'a. Dopiero w ewentualnym półfinale mógł grać z Lendlem. Pierwsze trzy rundy przeszedł gładko, nie tracąc seta. Spodziewano się, że ze Szwedem Mikaelem Pernforsem będzie podobnie.
Liczyć do czterech?
Pierwszy set, w którym wygrał 6:1, utwierdził wszystkich w tym przekonaniu. W drugim przegrał co prawda 4:6, ale kolejna partia sprawiła, że wydawał się mieć wszystko pod kontrolą. Nic bardziej mylnego. Amerykanina zaczęło dekoncentrować wszystko. Nie podobał mu się kapelusz jednego z widzów, narzekał na za słabo odbijające się piłki, co chwila smarował twarz środkiem przeciwko owadom. Potrzebował tylko kolejnego punktu zaczepnego. Stanął więc przed jedną z sędzi liniowych, nonszalancko odbijając piłkę. Arbiter Gerry Armstrong słusznie odebrał to jako próbę zastraszenia i upomniał McEnroe'a.
Przy 2:3 dla Pernforsa i swoim serwisie Amerykanin znalazł nową ofiarę. Tym razem była to jedna z pań z małym dzieckiem. Słysząc płaczące dziecko, McEnroe nie przebierał w słowach. Doprowadził do jej wyjścia z trybun, ale po jednej ze zwycięskich piłek Szweda uderzył rakietą o kort i zaczął przeklinać. Pęknięcie ramy oznaczało kolejne ostrzeżenie oraz utratę punktu. A że Pernfors miał break point, to równało się to z przełamaniem. McEnroe nie chciał się pogodzić z tą decyzją.
Trwały próby przekonania arbitra, że rakieta wciąż nadaje się do grania. Sędzia Armstrong postanowił, że wezwie na kort zarządzającego turniejem supervisora Kena Farrara. Pojawił się też stary znajomy McEnroe'a, Peter Bellenger, czyli główny sędzia turnieju. Trójka uznała, że decyzja o zabraniu punktu pozostaje w mocy. John uważał, że w takiej sytuacji może sobie pozwolić na utratę gema, więc pozwolił sobie na użycie obraźliwego słowa wobec matki Farrara. Jak potem przyznał - czteroliterowego przekleństwa. Obrażony zadziałał od razu, dając arbitrowi odpowiednią dyspozycję. Armstrong powiedział to, co miał powiedzieć. McEnroe był pewien, że dowie się o karze odebrania gema. A usłyszał słowo "dyskwalifikacja". Zamarł. Zaskoczony był też Pernfors, który poklepał Amerykanina po plecach i próbował go podtrzymać na duchu. Publiczność nie zamierzała milczeć, 15 tysięcy widzów głośno okazywało swoje niezadowolenie. Sędzia Armstrong w następnych dniach dostawał nawet pogróżki.
Na konferencji prasowej po incydencie McEnroe tłumaczył się nieznajomością nowych zasad. W jego obronie stanął Boris Becker, a odpadnięcie jednej z gwiazd w takich okolicznościach nie było też w smak dyrektorom turnieju. Wylot Amerykanina wraz z dziećmi z Melbourne wzbudził ogromne zainteresowanie dziennikarzy i fotoreporterów. Nie było się czemu dziwić. Ostatni raz podobne wykluczenie miało miejsce w czasach, gdy w szlemach grali amatorzy.
Duchy przeszłości
Sprawca głośnego zamieszania wrócił do Melbourne w swoim ostatnim sezonie gry singlowej. W 1992 roku skończył przygodę z Australian Open na ćwierćfinale, pokonując między innymi Beckera. Towarzyszył też pożegnaniu sędziego Armstronga w 2015. Poproszony o nagranie wiadomości, jak zawsze nie gryzł się w język, ale główną winą obarczył supervisora turnieju. Stwierdził krótko – "Nie twoja wina, dupku".
McEnroe sprawdza się teraz za mikrofonem. Od dekad komentuje turnieje, jego głos towarzyszy samouczkowi w grze wideo "Top Spin 2K25", a w filmie dokumentalnym "Rakieta" komentował tamte wydarzenia i swoje wykluczenie. Po 35 latach znów wywołał burzę w Melbourne, tym razem wywiadem z liderem światowego rankingu, Jannikiem Sinnerem. Popełnił kilka pomyłek merytorycznych, deprecjonował mniej znanych i próbował kpić z mentalności Włocha. Ten okazał jednak typowy dla siebie spokój ducha.
Cóż, pewni faceci nie zmieniają się nigdy.